Ciepłe promienie słońca, lekki wiatr i szum wody to idealna symfonia połączona z leśnymi cieniami oraz spokojem. Tak idealne miejsce jest cudowne. Położyłem się wśród leśnej ściółki i starałem się zasnąć, jednak Morfeusz jakoś do mnie nie przychodził. Obudził mnie wspaniale głośny żołądek, przypominając że nic nie jadłem od 3 dni. Niechętnie wstałem i otrzepałem się z ziemi, przeciągnąłem się i ruszyłem przed siebie. Dosyć szybko udało mi się złapać w powietrzu zapach dzikiej zwierzyny, niestety dzików, a miałem ochotę na jelenie. Szukanie dalej zajęło mi trochę, ale w końcu trafiłem na odpowiedni trop. Truchtem podbiegłem bliżej zapachu, chowając się w krzakach i stojąc pod wiatr, aby mnie nie wyczuły. W międzyczasie złapałem zapach podobny do innego wilka. Czyli nie byłem tutaj sam, jednak nie obchodziło mnie to zbytnio. Szybko zalazłem wzrokiem obrońcę, ruszy w moją stronę lub ucieknie chroniąc resztę. Był dość spory, idealny do zjedzenia. Zbliżyłem się bliżej, dostrzegł mnie dość szybko, więc ruszyłem przed siebie udając atakowanie młodych, ale szybko odwróciłem kierunek ataku łapiąc i zaciskając kły na nodze obrońcy. Reszta stada uciekła zostawiając go za sobą. Podczas walki uderzył mnie głową i odtrącił, uciekając. Ruszyłem tuż za nim i kiedy rzuciłem się na jego kart, kantem oka zobaczyłem innego wilka. Pomoże? To przyjaciel czy wróg? Udało mi się za pierwszym razem ugryźć w szyję i powalić na ziemię. Wilczyca po chwili pomogła mi go dobić. Świetnie, przedstawiać się innym będąc całym we krwi, po prostu cudownie.
-Um...Cześć?
Mallory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz