Zza chmur wyjrzał księżyc, miał pełną tarczę i oświetlił nią wszystko dookoła. Nie było jakoś wyjątkowo jasno, ale na pewno jaśniej niż wcześniej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy wyruszyć na polowanie, aby przynieść wilkowi jakieś pożywienie. Prawdopodobnie nie jadł od dłuższego czasu, raczej nie dałby rady zapolować w takim stanie. Rzuciłam jeszcze okiem w kierunku wejścia do nory, Venir miał głowę położoną na ziemi, praktycznie się nie ruszał, czasem tylko lekko drgnęła mu górna warga, ukazując ostre, białe kły basiora. Po cichutku wstałam i zrobiłam jak najdelikatniejszy krok w tył, w kierunku lasu, wciąż strzygąc uszami i usiłując wyłapać jak najdrobniejszy dźwięk, który mógłby wydać obudzony wilk. Na moje szczęście, Venir zasnął kamiennym snem. Szybko się oddaliłam i weszłam między drzewa, próbując wyłapać każdy zapach, który zostałby pozostawiony przez jakieś mniejsze zwierzę. Po dłuższej chwili udało mi się usłyszeć kniazianie wydawane przez zające. Prędko ruszyłam w kierunku, z którego ów dźwięk dochodził, gdzie na polance spostrzegłam trzy zające. Stanęłam wyprostowana usiłując dostrzec który z nich jest najsłabszy, ale na moje oko wszystkie wyglądały na całkowicie sprawne. Pochyliłam się lekko i już miałam skoczyć, kiedy usłyszałam tętent kopyt. Natychmiast odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał ten hałas, ale to co zobaczyłam mnie przeraziło. Właśnie nacierała na mnie potężna locha, a ja nie mogłam się nawet ruszyć. Całkowicie wryło mnie w ziemię i pomimo tego, że chciałam to zrobić, nie dałam rady ani drgnąć jedną łapą. Kiedy samica była już kilkanaście metrów ode mnie, moje zaczęły pracować i odskoczyłam w bok lekko się chwiejąc, ale kiedy złapałam równowagę od razu zaczęłam biec. Locha była potężna, chyba największa, jaką widziałam w życiu. Całkowicie zapomniałam o tym, że dziki niedawno miały okres godowy i ta samica prawdopodobnie próbuje chronić swoje młode. Jeśli uda mi się ją zgubić w tym lesie, to może uda mi się złapać trop i porwać jedno do swojej nory, bo z polowania na zające raczej nic nie będzie.
Odwróciłam głowę oceniając odległość, jaką locha miała ode mnie. Dzieliło nas może ze dwadzieścia, w porywach nawet trzydzieści metrów. Troszkę zwolniłam, nie ze względu na lekkie zmęczenie, a przez wzgląd na to, że muszę ją zgubić. Kiedy odległość się już zmniejszyła, szybko odbiłam w prawo przeskakując nad krzewem, dzik po prostu go staranował. Próbowałam obmyślić plan, aby zgubić w tym lesie towarzystwo, ale jak na złość, nic nie przychodziło mi do głowy. Samica jest na tyle ogromna, że sama na pewno nie dam rady jej zabić, ale może uda mi się ją zranić na tyle, aby za mną nie biegła, ale też nie mogła szybko wrócić do pozostawionych samych sobie warchlaków. Zwolniłam, jeszcze bardziej zmniejszając odległość pomiędzy mną, a lochą. Była już całkiem blisko, kiedy stanęłam odwracając się w jej kierunku i szczerząc kły. I w sumie to było najgłupsze, co zrobiłam w całym swoim życiu. Oczekiwałam, że się zatrzyma, czy co? Moja potencjalna ofiara stała się moim potencjalnym oprawcą, z całej siły staranowała mój bok odrzucając mnie na kilka metrów w lewo, przysięgam, że miałam wrażenie, że właśnie połamała mi kilka żeber, ale nie wiem, czy to adrenalina, czy zwykła wola przetrwania, aczkolwiek szybko wstałam i skoczyłam jej na grzbiet zaciskając szczęki na jej karku. Próbowała mnie zrzucić, ale zaparłam się całą sobą, wbijając w jej boki pazury. Starałam wgryźć się jak najgłębiej, aby najbardziej ją zranić, ale na moje nieszczęście, miała strasznie grubą skórę, choć po dłuższej chwili na moim język znalazł się posmak krwi. Poczułam, że moje łapy się zsuwają, więc szybko unikając wierzgania jej głowy złapałam ją za gardło i szybko poczułam, jak mój pysk zapełnia się jej krwią. Ściskając mocniej zęby na jej ciele, zaczęłam wierzgać resztą swojego w taki sposób, aby zwiększyć obrażenia. Kiedy już poczułam, że słabnie, puściłam i odskakując oceniłam jej siły. Nie była już taka skora do ataku, ale wciąż nie mogłam bezpiecznie odejść, gdy locha znów próbowała na mnie natrzeć, wyminęłam ją wgryzając się w jej tylną nogę, unikając kopnięć zaczęłam szarpać z całej siły. W pojedynkę będzie to trudne zadanie, ale jeśli dostatecznie ją osłabię, to jutro z Lakris będziemy mogli ją ubić we dwójkę. W efekcie tej całej szarpaniny, samicy udało się uwolnić, ale ja zostałam z kawałkiem mięsa z jej nogi w pysku. Zaczęła kuleć i chciała uciekać, na co jej nie pozwoliłam, gdyż sama zaczęłam zmiatać z miejsca zdarzeń. Wróciłam tą samą drogą, którą ją wyprowadziłam i dopiero na miejscu poczułam, o co tak naprawdę chodziło. Coś musiało zaatakować ostatniego z jej żyjących warchlaków i prawdopodobnie nie był to Lakris, bo już bym o tym wiedziała. Szybko znalazłam młodego dzika i rozrywając mu gardło go uśmierciłam. Kiedy już w końcu udało mi się go zaciągnąć całkiem pokaźnego, młodego dzika do nory, w której przez cały ten czas spał Venir, zaczynało świtać, a ja byłam naprawdę wymęczona.
Nie czekając, aż basior się obudzi, sama zabrałam się za jedzenie. Nabrałam apetytu tak, jakbym nie jadła co najmniej kilka dni. Zachowując jednak resztki kultury, zostawiłam większość Venirowi wiedząc, że jemu posiłek przyda się znacznie bardziej niż mnie. Położyłam się koło nory, przeciągając bliżej niego mięso i czekałam, aż wilk wstanie. To nie zajęło mu długo, już po chwili usłyszałam jakiś dźwięk, który oznajmił mi, że basior już nie śpi. Najpierw spojrzał na warchlaka, a potem na mnie.
- Dzień dobry. - przywitałam się i poczęstowałam go lekkim uśmiechem. - Czujesz się już lepiej? Zjedz coś. - poleciłam, cały czas wykrzywiając pysk w pogodnym wyrazie.
Venir?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz