Warknąłem na nią dość intensywnie, ale jej to nawet najwidoczniej nie ruszyło...
Bo dłuższej chwili poczułem jak pomaga mi wstać na równe nogi, mimo odpierania "ataku", byłem niesamowicie wyczerpany i ledwo potrafiłem ustać na prostych łapach.
Cały czas słyszałem jej głos, jednak nie potrafiłem zrozumieć ani słowa, moje oczy były cały czas zamknięte przez intensywny ból w plecach, który był gorszy od ran na ciele. Starałem z siebie nie wydobywać żadnych dźwięków bólu, ale to było niewykonalne. Najgorzej kiedy w końcu poddałem się i zaczęliśmy iść, ból stał się o wiele gorszy z każdym krokiem a ja czułem się jak oślepieniec. Po dłuższej wyprawie poczułem, że uczucie śniegu spod moich łap zniknęło i poczułem błotnistą kałużę, powietrze stało się o wiele zimniejsze i cięższe, zaś moje futro zostało oświetlone przez jasne słońce wychodzące zza góry. Warknąłem cicho trzepiąc łbem na lewo i prawo. W jednej chwili udało mi się otworzyć oczy i ujrzeć gdzie jesteśmy.
-Jesteśmy prawie na miejscu...- Oznajmiła wilczyca.
Otworzyłem szeroko oczy i ujrzałem ogromne terytorium wokół mnie, dość spora ilość drzew i krzewów a między nimi pełno gór.
-Dasz radę przejść jeszcze kilka kroków...?
Spojrzałem na nią kątem oka i jedynie co z siebie wydobyłem to ciche burknięcie, które znowu zostało zignorowane. W końcu doszliśmy na miejsce...
Mallory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz