Nie podobała mi się wizja w której wadera musi pracować, kiedy basior się, delikatnie mówiąc, opierdala. Wstałem więc i zacząłem szukać jakiś mech, żebyśmy nie musieli spać na zimnej ziemi. Udało mi się tego znaleźć i przenieść tyle, że mniej więcej przykryłem podłoże. Byłem w siebie zadowolony. Po chwili Mallory wróciła niosąc dość sporą gałąź, wiem, że jest inna niż reszta wader i doceniałem to, ale naprawdę nie jestem do tego przyzwyczajony. Chciałem wyjść i jej pomóc z tym, ale poczułem że przez to w jakiś sposób uraziłbym jej dumę alfy, więc zostałem na swoim miejscu. W środku walczyłem z samym sobą, żeby tego nie zrobić. W końcu ułożyła to tak, że zasłoniło sporą część wejścia. W środku miałem wrażenie, że serce mi wręcz krwawiło przez wyrzuty, ale nie dałem tego po sobie poznać. Wstałem i dałem jej wejść spokojnie do środka. Spojrzała pytająco na mech, ale odpowiedziałem jej jedynie uśmiechem. Ułożyła się w głębi, ponownie w kłębek i zasnęła. Zrobiłem to samo, położyłem się wygodnie, ale tak żeby osłaniać wejście od wiatru i ewentualnej wody. Zaraz potem zasnąłem kamiennym snem. Śniły mi się zające, dziki, sarny, bydło, wilki...rozległe polany oraz wielkie jeziora, chmury w których latałem. Dziwny, lecz ciekawy sen, na szczęście nie koszmar. Nad ranem obudziła mnie Mallory, szturchając mnie po głowie.
-Co jest? - Spojrzałem na nią półprzytomnie lekko podnosząc głowę.
Mallory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz