-Jestem...wiewiórwilkiem. - Powiedział Dell i zaczął się lekko śmiać ze swojego żartu, mnie też trochę to rozśmieszyło.
-Gdzieś tutaj była babka lancetowata, opatrzymy ci to najpierw, a później się jego zaciągnie. - Powiedziałem.
On chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że krew mu leci, bo był tym dość zaskoczony. Magia adrenaliny. Na szczęście, udało mi się zlokalizować roślinę spod śniegu, fart. Zerwałem ją i przyłożyłem Khidellowi do ucha, uprzednio czyszcząc ranę językiem. Kiedy już to w miarę ogarnęliśmy, musieliśmy wymyślisz, jak zaciągnąć około 300 kilogramową bestię gdziekolwiek. Postanowiliśmy ją turlać, tak, to pomysł Della, opierając się przednimi łapami o niedźwiedzia i odpychając tylnymi. Nawet nie chcę myśleć jak to musiało wyglądać, ale działało. Pokonanie kilometra zajęło nam w ten sposób jakieś pół godziny i tak z 14 wypadków. W końcu, chyba w środku nocy byliśmy już niedaleko jaskini alfy, gdzie zbiera się większość watahy, aby omówić co na przykład się działo. Co tu dużo opowiadać z naszej strony, wzrok niektórych, kiedy turlaliśmy tutaj miśka był po prostu cudowny, a te otwarte pyszczki...idealna sytuacja do przypomnienia sobie, kiedy nie masz zbyt dobrego humoru.
Khidell?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz