To była pierwsza noc od kilku dni, którą spędziłem w samotności. Nie spałem, czekałem na jakikolwiek znak od Werbeny. Mniej więcej o północy usłyszałem wycie, było przepełnione żalem z nutką niepokoju, gdzieś tam na końcu. Odpowiedziałem natychmiast. Oboje żyliśmy, nasze drogi oficjalnie mogły się rozejść. Spałem zaledwie kilka godzin. Znów byłem zdany na siebie i kruki. W półmroku zacząłem nasłuchiwać swoich latających przyjaciół, w końcu któryś z nich dał o sobie znać. Ruszyłem w pogoń nie zważając na to, że przekraczam właśnie granice obcej watahy. Byłem głodny i nie obchodziło mnie, co będzie dalej. W końcu to poczułem, metaliczny zapach krwi oraz nieprzyjemna woń rozkładu. Ciało musiało tam leżeć dłużej niż przypuszczałem. Zbliżyłem się do truchła, które okazało się martwym wilkiem. Zdecydowanie zginął w walce. Po oględzinach postanowiłem iść dalej na północ, chociaż okolica ciągle wyglądała tak samo. Miałem wrażenie, że krążę, sosny, świerki, sosny, świerki, góry. I nagle natrafiłem na dość intensywny wilczy zapach. Zacząłem podążać jego śladem, nie mając świadomości, że gonię za swoją przyszłą alfą. Z każdym krokiem zapach stawał się intensywniejszy, a wtedy poczułem coś jeszcze, swoją zagubioną przyjaciółkę. Nie była to jednak ona we własnej osobie, to ten wilk nosił na sobie jej zapach. Wbiegłem na polanę płosząc przy tym stado ptaków, które grzebały w ziemi rozkopanej przez dziki. Tylko na chwilę zapomniałem o niebezpieczeństwie, ale było za późno. Na łące pojawił się człowiek. Automatycznie przyjąłem pozycję obronną, ale nie pokazywałem zębów. Miałem zamiar się wycofać, ale w tej samej chwili wróg rzucił we mnie włócznią. Zrobiłem unik, lecz nie był na tyle szybki, by całkowicie uciec od broni. Włócznia przeleciała tuż nad plecami, a grot przeciął skórę. To nie był dobry moment na walkę, ale doskonały na ucieczkę. Wstałem i ruszyłem w stronę lasu nie zważając na przeciwnika. Byłem ranny, a śnieg zdradzał mój najmniejszy ruch. Musiałem znaleźć jakieś schronienie. Nie zauważyłem, kiedy wpadłem na innego wilka. Przeturlaliśmy się jakiś kawałek pozostawiając po sobie sobie kilka większych plam krwi, to znaczy ja je zostawiłem.
– Uciekaj – wysyczałem, kiedy w końcu udało mi się wstać.
Mallory?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz