wtorek, 17 marca 2020

Od Venira

Białe jest czarne, czarne jest białe... Słuszne jest niesłuszne, ale niesłuszne jest słuszne...
Kiedyś, te słowa wypowiedział mój ojciec, z myślą o jego dorastającym synu.
Przez tyle lat uważałem moją rodzinę za najlepszy dar, który mógł mi zesłać Bóg, byłem święcie przekonany, że zło w tym świecie nie istnieje...
Miałem wszystkie Jego słowa w głowie, krocząc powoli po białym śniegu, który krok po kroku stawał się czerwony. Te wszystkie rany, rany odniesione przez walkę o padlinę, głód się nasilał. Przyspieszyłem kroku, wiedząc o tym, że jest to okropny pomysł.
Całej mojej wędrówce towarzyszyły mi tylko 3 rzeczy...
Głód, ból i nienawiść do samego siebie.
Sumienie cały czas zarzucało mi wspomnieniami za czasów mojego dzieciństwa, nie widziałem już w niczym dobra, tylko wszelakie zło.
Kropla po kropli, czerwony deszczyk utworzył linię wzdłuż i zapach roznosił się po całym lesie. Byłem łatwym celem dla każdego stworzenia o mięsożernym namyśle. Mimo wszystko, nawet mnie to nie interesowało, po prostu szedłem przed siebie nie mając celu w życiu.
Mówiono mi, że nigdy nie wolno się zatrzymywać jeśli nie znajdziesz tego, czego potrzebujesz, ale jeśli to znajdziesz... Odniosłeś sukces
Poczułem drętwienie w ciele oraz istotny skurcz w tylnich częściach łap, ale za wszelką cenę nie chciałem nawet rozważać o zatrzymaniu się. Więc szedłem dalej.
Śnieg stawał się coraz głębszy, dzięki czemu zwolniłem i chociaż chwilę mogłem odpocząć po niebywale szybkim marszu. Kończyny zaczęły drętwieć, oddech stał się gwałtowny a oczy zaczęły mi się mrużyć. Byłem wycieńczony, głodny i obolały, zatrzymałem się.
To był ten moment, gdzie chciałem się przewrócić i umrzeć w tej całej agonii, jednak moja duma była większa od niechęci do życia. Rozejrzałem się, byłem czujny pod każdym względem, mimo odniesionych ran, nadal chciałem rzucić się w paszcze lwa i rozpocząć walkę ze zwierzyną, która mogła nadejść przez zapach krwi. Każdy szelest liści był dla mnie oznaką skradania się, agresywnie warknąłem w stronę drzew, dobrze wiedziałem że coś się tam kryje. Byłem gotowy na atak, gdyż mogło być to wszystko. Obśliniłem się na tyle, że ślina wymieszała się z czerwonym kolorem. Nie chciałem dać za przegraną, dzisiaj nie zginę z rąk... Wilczycy?

Mallory?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz