niedziela, 5 kwietnia 2020

Od Renesmee CD Lakris

Spojrzałam niepewnie na basiora, a następnie na ofiarę. Wiedziałam, że to ja mam zacząć jeść jako pierwsza. Po krótkiej chwili westchnęłam, po czym spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
- Dziękuję i wzajemnie. - odpowiedziałam i zaczęłam powoli jeść. Po chwili Lakris również przyłączył się do spożywania posiłku. Gdy się najadłam odeszłam kawałek dalej, położyłam się  i zaczęłam się oblizywać z krwi. Po chwili dołączył do mnie  Ris.
- I jak? Najedzona? - spytał z uśmiechem.
- Tak, aż za bardzo mogłabym powiedzieć. - odparłam rozbawiona. Lakris uśmiechnął się.
- Powinnaś jeść w takich porcjach moim zdaniem. - powiedział, a ja spojrzałam na niego lekko zaskoczona, lecz po chwili uśmiechnęłam się delikatnie.
- Rozumiem, mam jednak coś co mi nie pozwala jeść za dużo. Mniejsze porcje mi wystarczą. - powiedziałam z uśmiechem i po chwili wstałam i otrzepałam się.
- To może teraz mały spacer dla odmiany? Albo jeśli wolisz to mały wyścig?
- Po takim posiłku? - spytał rozbawiony.
- Racja, ja najchętniej bym się teraz położyła i po spała. - odparłam rozbawiona. - Ale potem się rozleniwię i nic mi się nie będzie chciało. - dodałam po chwili. Lakris również się zaśmiał.
- To niech będzie ten spacer. - odparł po chwili.
- No to ruszamy. - powiedziałam wesoło. Ruszyliśmy przed siebie, tam gdzie nad łapy poniosą. Co jakiś czas zerkałam na mojego towarzysza. Starałam się to jednak najlepiej jak potrafię ukrywać. Przyglądałam się wszystkiemu co mnie otacza. W głowie roiło mi się od wszelakich myśli, których nie mogłam poukładać. Były zbyt chaotyczne. Każda dotyczyła czegoś innego. Były też takie, które krążyły wokół Risa. Ponownie zetknęłam na niego i przez dłuższą chwilę tak się w niego wpatrywałam.

Lakris? 

Od Batari

Nigdy nie myślałam że Zima może być tak upierdliwa. Irytował mnie fakt, że sypiący gromem śnieg starannie przysypywał ślady jakiejkolwiek zwierzyny. Kiedy łapałam trop, ten nagle się urywał. To zły znak dla kogoś, kto nie jadł przez ostatnie trzy dni. Prawa tylna łapa, dalej bolała przy każdym stawianym przeze mnie kroku. Upadek z klifu z pewnością zostawił po sobie ślad. Na szczęście krwawienie ustąpiło, więc jak na razie nie miałam się czym martwić...mniej więcej. Nawet jeśli znalazłabym zwierzynę, przecież jej nie dogonię kulejąc.
Porzucając pomysł dalszej wędrówki wśród skał i porywczego wiatru, postanowiłam znaleźć jakieś cieplejsze miejsce. Wkrótce miała nadejść noc. Lubię ją, ale wiadomo, lepiej mieć gdzie zmrużyć oko. Na szczęście skaliste podłoże dało mi wiele do popisu i kilkanaście minut później leżałam skulona w wykopanym przez siebie dole, pod skałą. Starając się ignorować burczenie w brzuchu, skuliłam się jak najbardziej mogłam i zamknęłam oczy. Byłam na tyle wyczerpana, że zasnęłam w mgnieniu oka. Niestety, mój sen nie potrwał zbyt długo. Wiatr przybrał na sile i głośne syczenie wyrwało mnie z odpoczynku. Jednak kiedy otworzyłam oczy, dalej widziałam ciemność. Nie będąc jeszcze do końca obudzonym, rozciągnęłam się, głośno ziewając, a następnie łapami ponownie rozkopałam zasypany dół. To było złym pomysłem. Od razu mój pysk pokrył się warstwą śniegu, a ja sama poleciałam do tyłu. Nie słyszałam niemal nic, oprócz strasznego łomotu. Ku mojemu zdziwieniu, gdy wyszłam na zewnątrz, śniegu leżało coraz więcej i więcej. Gdybym się nie obudziła, pewnie byłabym jakieś 2 metry pod lodowymi płatkami. Uznałam że lepszym pomysłem będzie udanie się wyżej. Heh, łatwiej powiedzieć niż zrobić...Wiatr stanowił duży opór, zwłaszcza że nie jestem zbyt masywnie zbudowana, co nieco pogarsza sprawę. Gdybym nie trzymała się podłoża pazurami, poleciała bym jak mały, lekki liść bóg wie gdzie. Ledwo stawiałam łapę za łapą, wszystko w mojej głowie wirowało. Szło się okropnie ciężko. Zamknęłam oczy i szłam na oślep, co chyba poskutkowało bo po chwili, która była jak wieczność, syknęłam się z czymś twardym. Ostrożnie weszłam do jak się okazało, jaskini. Z racji że była dosyć głęboka, na jej końcu było niewiele śniegu. Tam też postanowiłam przespać resztę nocy.

---

Obudziły mnie dziwne dźwięki, jakby łamanie się drzewa. Powoli otworzyłam oczy, strzepując z siebie śnieg zalegający na czubku mojej głowy. Ostrożnie wychyliłam się zza głazu, by ujrzeć cień, szybko znikający za krzakami kilka metrów pode mną. Otrzepując się już całkowicie, zwinnymi susami zaczęłam kierować się niżej, oczywiście uważając na tylną łapę. Wydawało mi się, że przez tą nocną wspinaczkę, trochę z nią gorzej. Ignorując to jednak, w końcu udało mi się dojść do celu. Czym był ten cień? Z daleka wyglądało to na psowatego, jakiegoś lisa może...Ciekawość sprawiła że chciałam się przekonać.
Po dłuższym przebijaniu się przez roślinność, natrafiłam na wgniecenia w śniegu. Ślady łap, podobnych do moich. Czyli to musiał być wilk. Szczerze mówiąc, dawno nie widziałam innego wilka. Może powiedziałby mi, gdzie tak właściwie jestem. Przez głód i ten cały śnieg, straciłam nieco orientację. Zaczęłam więc podążać tropem, aż znalazłam się w mniej gęstym lesie. Tam, coś innego zwróciło moją uwagę. Zapach jedzenia...blisko. Zniżyłam się do poziomu ziemi i powoli czołgałam się w stronę zapachu. Jeśli dobrze to ugram, czeka mnie dobre śniadanie. Wyczuliłam wszystkie zmysły. Głód wziął górę i już nawet zapach wilka mnie nie interesował.  Kiedy czułam, że jestem wystarczająco blisko, a ofiara znajduję się tuż za krzakami, wyskoczyłam wysoko i z wyszczerzonymi kłami przewróciłam zwierzynę...zwierzę. A raczej..wilka przewróciłam. Moja mina zmieniła się diametralnie, można powiedzieć. w szok. Cóż, chyba myślał że mam inne zamiary, bo teraz to nieznajomy mnie przewrócił. Teraz to ja myśląc, że on ma złe zamiary, postąpiłam tak samo. Nasze przewrotki nie trwały długo, kiedy moja przewrotka zakończyła się tym, że walnęłam w drzewo.
- No już, starczy...O co ci chodzi co? Masz jakiś problem?- Zaskomlałam, czując ostry ból w tylnej łapie.
- Co? To ty mnie zaatakowałaś!- Rzekł oskarżająco. Co racja to racja.
- No przecież nie chciałam...myślałam że jesteś...no że jedzeniem jesteś. Poczułam je no...ehh. Przepraszam.- Przewróciłam oczami.

Ktoś? c:

Od Lakris CD Khidella

Ludzie szczenię. Poważnie? Co ludzki szczeniak robi w lesie kości? Gorzej, jeśli kręci się tu reszta tych dziwactw. Mimo wszystko mój towarzysz podszedł do tego i dotknął swoją łapą jego głowę. Nie wiem czemu, ale miałem do tego mieszane uczucia. Rozejrzałem się dookoła, ale nie zobaczyłem żadnej dorosłej wersji, jedynie ten dzieciak. Podszedłem bliżej Della bawiącego się z nim.
-Co my z nim zrobimy? - Spytałem trącąc go nosem.
-Hm...nie wiem? - Zaśmiał się i wrócił do zabawy.
Zabić to tego nie zabiję, mam jeszcze jakieś sumienie, dorosły to potwór, a dzieciak...to dzieciak i tyle. Zostawić też trochę dziwnie w takim miejscu, ale zabranie go do jego rasy wydawało się niebezpieczne. Co za męka. Westchnąłem.
-Zabierzmy go w pobliże reszty jego stada, zawyjmy i uciekniemy. Kto wie jakby nas potraktowali.
-Okieeej... - Odpowiedział Dell, widocznie trochę rozczarowany tą opcją.
Pytanie tylko jak to zabrać, żeby nie skręcić karku czasami. Na grzbiecie też raczej nie usiądzie. Co za niepraktyczne ciało, poważnie.
-Może pójdzie za nami? Albo trącąc go by się dało. - Zastanawiałem się.
W końcu mnie olśniło, dobre i ciekawe rozwiązania to ulubiona zabawa Della.
-Jakieś pomysły? - Zwróciłem się do niego i zobaczyłem błysk w jego oczach.
Powinienem się bać czy nie?

Dell?